- Witam - mówię do matki Elly. Kobieta odgarnia kosmyk długich, czarnych włosów, po czym uśmiecha się życzliwie. Otwieram szklane drzwi i od razu ujawnia mi się masa korytarzy i schodów. Wszystkie ściany oświetlone są niebieskimi światłami, które są bardzo rażące w oczy. Wymijam kilka osób ubranych na niebiesko i zaczynam niegrzecznie zaglądać do każdego napotkanego pomieszczenia. Po kilku minutach odnajduje pracownie swojego ojca. Towarzyszy mu poważny głos jakiejś kobiety. Postanawiam nie wchodzić i podsłuchać o czym rozmawiają. Ciekawość leży w mojej naturze, mam tak od dziecka.
- Ale jak chcesz to zrobić? - pyta mój ojciec. - Przecież nie będą się ciebie słuchać. Wzniosą bunt.
- Dlatego poprosimy o pomoc Nieustraszonych, którzy na pewno się zgodzą - Kobieta syczy przez zaciśnięte zęby.
- Skąd ta pewność?
- Mówię, że jeśli coś pójdzie po mej myśli to tak będzie. A teraz siedź cicho... Mam wrażenie, że ktoś nas podsłuchuje - Ostrożnie stawiając kroki zbliża się do drewnianych drzwi. Zaczynam uciekać byle, jak najdalej stąd. Nie mogą wiedzieć, że coś wiem, bo mnie zabiją! Słyszę głośny trzask i krzyk z informacją, żeby osoby należące do tej frakcji złapały mnie, jak najszybciej. Przyśpieszam, mój oddech staje się nierówny i czuję przypływającą adrenalinę. Mimo wszystko lubię to uczucie. Wszyscy zaczynają powtarzać tą samą informacje, więc tylko zaciskam zęby i staram się im uciec. Jeden silny, czarnoskóry mężczyzna chwyta mnie za ramię, więc uderzam go z całej siły w gardło. Ten chwyta się za nie i opada pod ścianę. Może to nieładnie, jednak życzę mu najgorszego. I nagle otaczają mnie. Zakładam kaptur na głowę aby nikt mnie nie rozpoznał. To tak na wszelki wypadek. Wyciągam ostry nóż i grożę nim swoim przeciwnikom. Cztery osoby wybiegają na pole walki. Rozcinam twarz jednego z nich. Drugiemu, po samą rękojeść, zatapiam ostrze w prawym oku. Krew leje się na nieskazitelnie czystą podłogę i ściany.
- Rozsunąć się! - syczę zdumiony tą całą sytuacją. Z taką łatwością siekam ludzi, do których frakcji kiedyś uczęszczałem. Dobrze, że nie widzą mojej twarzy, bo byłby hałas. Robią mi przejście, więc szybko przebiegam i docieram pod szklane drzwi, które migają na czerwono. Mrużę oczy. System alarmowy. Drzwi są odporne na wszelkie ataki, więc wbiegam po schodach na górę. Słyszę kroki i krzyki. Gonią mnie. Wbiegam na najwyższe piętro, barykaduje się i podchodzę do okna. Chwytam najbliżej leżącą gaśnicę, po czym wybijam kilka dużych szyb. Powoli stawiam nogę na parapecie i schodzę z budynku. Czuję, jak ciężki wiatr próbuje mnie zdmuchnąć, więc zaciskam zęby i zatrzymuje się na chwilę. Kiedy jestem kilka centymetrów nad ziemią, zeskakuje. Zaczynam biec w stronę opuszczonych domów, które zwykle zamieszkują bezfrakcyjni. Na kilka chwil będą zmuszeni opuścić te budynki, żebym ja mógł w nich przebywać. Docieram do miejsca, które już od dawna jest takie zanieczyszczone. W domach nie ma żadnych szyb oraz drzwi. Czuć stęchlizną, która towarzyszy bezfrakcyjnym codziennie. Wbiegam do jednego z nich, przepycham się przez grupki zdziwionych osób i kryję się w jakimś pomieszczeniu. Nie ma tu żadnych mebli, tynk z ścian leży na ziemi. Nagle przed moimi oczami przelatuje jakaś wielka postać na czterech łapach. Wyciągam nożyk, by móc się czym bronić. Ale, czy on cokolwiek zrobi temu wielkiemu... Właściwie to co to jest? Odpowiedź otrzymuje chwilę później, gdy przed moimi oczyma pojawia się niewyraźny zarys niedźwiedzia. Tylko skąd on się tu wziął do cholery?! Próbuje być niezauważonym i prześlizgnąć się szybko. On, jednak zadaje mi potężny cios w nogę. Syczę z bólu, uderzam głową o ścianę. Moje powieki robią się ciężkie, zasypiam, tracę przytomność.
- Ale jak chcesz to zrobić? - pyta mój ojciec. - Przecież nie będą się ciebie słuchać. Wzniosą bunt.
- Dlatego poprosimy o pomoc Nieustraszonych, którzy na pewno się zgodzą - Kobieta syczy przez zaciśnięte zęby.
- Skąd ta pewność?
- Mówię, że jeśli coś pójdzie po mej myśli to tak będzie. A teraz siedź cicho... Mam wrażenie, że ktoś nas podsłuchuje - Ostrożnie stawiając kroki zbliża się do drewnianych drzwi. Zaczynam uciekać byle, jak najdalej stąd. Nie mogą wiedzieć, że coś wiem, bo mnie zabiją! Słyszę głośny trzask i krzyk z informacją, żeby osoby należące do tej frakcji złapały mnie, jak najszybciej. Przyśpieszam, mój oddech staje się nierówny i czuję przypływającą adrenalinę. Mimo wszystko lubię to uczucie. Wszyscy zaczynają powtarzać tą samą informacje, więc tylko zaciskam zęby i staram się im uciec. Jeden silny, czarnoskóry mężczyzna chwyta mnie za ramię, więc uderzam go z całej siły w gardło. Ten chwyta się za nie i opada pod ścianę. Może to nieładnie, jednak życzę mu najgorszego. I nagle otaczają mnie. Zakładam kaptur na głowę aby nikt mnie nie rozpoznał. To tak na wszelki wypadek. Wyciągam ostry nóż i grożę nim swoim przeciwnikom. Cztery osoby wybiegają na pole walki. Rozcinam twarz jednego z nich. Drugiemu, po samą rękojeść, zatapiam ostrze w prawym oku. Krew leje się na nieskazitelnie czystą podłogę i ściany.
- Rozsunąć się! - syczę zdumiony tą całą sytuacją. Z taką łatwością siekam ludzi, do których frakcji kiedyś uczęszczałem. Dobrze, że nie widzą mojej twarzy, bo byłby hałas. Robią mi przejście, więc szybko przebiegam i docieram pod szklane drzwi, które migają na czerwono. Mrużę oczy. System alarmowy. Drzwi są odporne na wszelkie ataki, więc wbiegam po schodach na górę. Słyszę kroki i krzyki. Gonią mnie. Wbiegam na najwyższe piętro, barykaduje się i podchodzę do okna. Chwytam najbliżej leżącą gaśnicę, po czym wybijam kilka dużych szyb. Powoli stawiam nogę na parapecie i schodzę z budynku. Czuję, jak ciężki wiatr próbuje mnie zdmuchnąć, więc zaciskam zęby i zatrzymuje się na chwilę. Kiedy jestem kilka centymetrów nad ziemią, zeskakuje. Zaczynam biec w stronę opuszczonych domów, które zwykle zamieszkują bezfrakcyjni. Na kilka chwil będą zmuszeni opuścić te budynki, żebym ja mógł w nich przebywać. Docieram do miejsca, które już od dawna jest takie zanieczyszczone. W domach nie ma żadnych szyb oraz drzwi. Czuć stęchlizną, która towarzyszy bezfrakcyjnym codziennie. Wbiegam do jednego z nich, przepycham się przez grupki zdziwionych osób i kryję się w jakimś pomieszczeniu. Nie ma tu żadnych mebli, tynk z ścian leży na ziemi. Nagle przed moimi oczami przelatuje jakaś wielka postać na czterech łapach. Wyciągam nożyk, by móc się czym bronić. Ale, czy on cokolwiek zrobi temu wielkiemu... Właściwie to co to jest? Odpowiedź otrzymuje chwilę później, gdy przed moimi oczyma pojawia się niewyraźny zarys niedźwiedzia. Tylko skąd on się tu wziął do cholery?! Próbuje być niezauważonym i prześlizgnąć się szybko. On, jednak zadaje mi potężny cios w nogę. Syczę z bólu, uderzam głową o ścianę. Moje powieki robią się ciężkie, zasypiam, tracę przytomność.
***
Budzę się w tym samym miejscu. Próbuje wstać, jednak rana na nodze nie pozwala mi na taki wyczyn. Przypominam sobie wszystko co się wydarzyło. Niedźwiedź w opuszczonym budynku - Dobra. Może wyczuł jedzenie, czy coś. Chwytam pierwszy lepszy kij, podpieram się o niego i idę do wyjścia. Na szczęście słońce jeszcze świeci i mogę być na świeżym powietrzu(choć o tym miejscu ciężko tak powiedzieć) w samotności. W oddali, koło jakiegoś jeziorka z wodospadem, zauważam siedzącą postać. Postanawiam tam pójść w poszukiwaniu pomocy. To lekkomyślne po tym co wydarzyło się w kwaterze Erudytów, ale żaden z nich nie widział mej twarzy. Najgorsze jest to, że mój ojciec w tym czymś siedzi... Od człowieka dzieli mnie zaledwie kilka kroków. Nagle odwraca się i celuje we mnie ostrym i połyskującym nożem. W moim gardle pojawia się gula. Dokładnie oceniam wygląd postaci. To dziewczyna. Długie, rude włosy... Rozpoznałbym ją wszędzie. To Megan.
- Co ty tu robisz? - syczy zdenerwowana.
- Co ty tu robisz, kwiatuszku? - pokazuje swoje białe zęby.
- Ja... - Widać, że nie wie co powiedzieć. - Ja tutaj lubię przebywać w samotności. Więc możesz sobie iść!
- Sam nie mogę. Zajmie mi to kilka dni, nie mogę wskoczyć do jadącego pociągu...
- Niby czemu? - parska śmiechem.
- Bo moją nogę zranił niedźwiedź... - Pokazuje zranioną część ciała.
- Trzeba to szybko oczyścić. Nie mam spirytusu ani wody utlenionej. Ale jest to jeziorko...
- Ale pewnie jakieś brudne! Wda się zakażenie...
- Jest bardzo czyste. Można z niego nawet pić... - Rzucam okiem i rzeczywiście jest bardzo przejrzyste. Wygląda to bardzo ładnie, a efektu dodaje ten wodospad. - Poza tym jeśli tego nie przemyjesz to i tak wda się zakażenie. - Dziewczyna przemywa ranę wodą, czuję lekkie pieczenie. Rozrywa kawałek swojej bluzki i związuje nim moją ranę. - Zrobione. Teraz przydałby ci się odpoczynek - kwituje. - Zostańmy tutaj chwilę. Za wodospadem będzie wygodniej. - Przechodzimy(ja podparty o nią) za wyznaczone miejsce i tam spokojnie siadamy.
- Megan... dzięki - mówię. - Za pomoc...
- Nie ma za co. Będziesz mógł normalnie chodzić już jutro. To nie jest takie poważne... Chcesz coś zjeść, napić się? - pyta.
- Nie... Nie trzeba - wodzę po niej wzrokiem. Ma krótkie szorty i obdartą bluzkę. Wygląda podniecająco. - W ogóle to znasz się na tych ranach i w ogóle...
- Jeśli twoja siostra była taką prawdziwą Nieustraszoną... Która codziennie wracała do domu z jakąś raną... Bo nie uważała... Musiałam jej pomagać. Uczyłam się z różnych książek...
- Była? Czy już taka nie jest?
- Ona nie żyje... Wspinali się na dach. Zaczęli biegać po krawężnikach aż w końcu jeden z nich się poślizgnął i wszyscy spadli. Osiem bezwładnych ciał znaleziono dopiero dwa dni po tragedii... - Spuszcza wzrok.
- Przykro mi...
- Tony... Tylko nie mów nikomu. Ufam tobie - prosi, a ja kiwam głową.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie! Wracam po tak długiej przerwie... We wrześniu(POD KONIEC WRZEŚNIA!) był ostatni rozdział. Gabe z GG zmotywowała mnie do napisania rozdziału. Dodaje go więc w tej chwili i mam nadzieje, że wam się bardzo spodoba. Przepraszam, że tak długo go nie było, ale szkoła całkowicie mnie pochłonęła. Mam nadzieje, że teraz będę żył.